Dawno dawno temu, kiedy byłam nastolatką, moja mama przyszła z banku bardzo rozbawiona.
Były to jeszcze czasy, kiedy internet nie był tak powszechny, a przelewy bankowe można było realizować jedynie osobiście.
Pamiętam jako dzieciok momenty zniecierpliwienia i wielkiej nudy, kiedy stało się przy udzie zmęczonej matki, objuczonej torbami pełnymi zakupów w oczekiwaniu do okienka bankowego.
Czas się dłużył i co chwilę ciągnęło się matkę za płaszcz, rękaw, torbę, spodnie i co tam jeszcze było pod ręką i nakłaniało do powrotu do domu.
Mi nigdy takie miauczenie przy udzie mamy się nie udało.
Nigdy nie byłam w stanie użyć odpowiedniego argumentu, żeby natychmiast opuścić niekończącą się kolejkę i wrócić nudzić się do domu.
Pewnego jednak dnia, kiedy byłam już nastolatką, moja mama była świadkiem pewnej sytuacji, która chcąc nie chcąc, stała się naszą rodzinną anegdotką.
Otóż tego dnia kiedy moja mama była w banku ustawiła się w kolejce tuż za młodą mamą i jej dwu albo 3-letnim synkiem.
Mały jak to dziecko wiercił się, zadawał miliony pytań, marudził- ciężko pracował nad tym, by stać się wielkim bolesnym wrzodem, który przestanie dokuczać tylko i wyłącznie po osiągnięciu swojego celu- wyjściu z tego nieprzyjaznego miejsca.
Kolejka była coraz krótsza, a maluch nadal się nie poddawał, mimo że przerwy pomiędzy kolejnymi atakami zrzędzenia stawały się coraz dłuższe. Młoda matka, mimo wyraźnego zmęczenia dzielnie wysłuchiwała swojego synka, cierpliwie i konsekwentnie obstawiając przy swoim. Stojąc już niemal przy okienku, kobieta jednak z kretesem poległa, gdy synek użył pewnego argumentu, z którym żaden rodzic w miejscu publicznym nie będzie walczył.
Szczerze się ubawiłam - pozdrawiam
OdpowiedzUsuń