MAROŃ DOBRA RADA


 Każda rodzina ma swoje indywidualne tradycje, przyzwyczajenia i główne tematy zainteresowań. Oczywiście, każdy członek jest inny - czasem tak bardzo, że można pomyśleć że nie należy do rodziny. 

Jeszcze się nie chwaliłam, ale w mojej rodzinie na porządku dziennym zawsze było zainteresowanie medycyną.

Mój dziadek marzył, żeby studiować medycynę, ale jako ojciec piątki chłopaków postanowił nie zostawiać swojej małżonki samotnie na placu boju, mimo przyjęcia na Uczelnię Wyższą.
 Mój ojciec nawet studiował medycynę, ale ostatecznie na skutek młodzieńczych perypetii, został pielęgniarzem i właśnie pracując w swoim zawodzie poznał moją mamę, która to marzyła o tym, żeby zostać górnikiem jednak przez brak zgody rodziców ostatecznie także wylądowała w białym uniformie(który nosi do dzisiejszego dnia). 

Tak, zatem pielęgniarstwo, medycyna i takie tam...

Ja jako dziewczynka w gimnazjum również poważnie zastanawiałam się nad medycyną. Biologia była jednym z moich ulubionych przedmiotów, a ja zawsze interesowałam się kryminologią, więc marzyłam o byciu kryminologiem sądowym. Jednak moja pasja do rysunku wzięła górę. 
(No dobra, po prostu chciałam się wyrwać z małego sennego Kołobrzegu czym prędzej i jak najdalej :P)

Pamiętam kiedy byłam w liceum, moi znajomi często obsadzali mnie w roli "ratownika" podczas imprez. 
Na moich barkach spoczywała wilka odpowiedzialność-  "cucenie umarlaków", a że była to praca bardzo zajmująca, szybko postanowiłam zmienić swoją pozycję w grupie i dołączyć do umarlaków. Na szczęście udawało mi się tylko sporadycznie (do momentu kiedy straciłam wyrostek robaczkowy, a wraz z nim moją mocną głowę).

Kolejną cechą charakterystyczną dla mojej rodziny jest "pożądanie czcicieli".

Już tłumaczę...
Zarówno, ojciec, matka, moja siostra jak i ja jesteśmy narcyzami z krwi i kości. Objawia się to przede wszystkim w mędrkowaniu. 
Każde z nas zawsze wie najlepiej! 
Nie ma inne opcji!
Cóż.. w ciągu wielu lat przebywania pod jednym dachem poszliśmy na kompromis i każdy wyspecjalizował się w swojej indywidualnej dziedzinie.
 Myślę, że to taki samoobronny odruch biologiczny. 
Natura wiedziała, że jeśli nie pójdziemy na kompromis pozabijamy się, więc stworzyła nam warunki ku temu optymalne. 
No i tak: 
ojciec jest poszukiwaczem skarbów, wszędzie widzi smoki i węże, no i oczywiście ślady wikingów; 
mama pozostała przy sprawach medycznych w połączeniu ze wszelkimi zdrowotnymi cudami; 
moja siostra jest królową ciekawostek popkultury (niestety przez długie godziny spędzone w pracy, często musi ograniczać poszerzanie swojej popkulturowej mądrości);
no i jestem Ja- król ciekawostek rodem z discovery, tudzież innych programów telewizyjnych, największy znawca zwierząt i dzieci, no i przede wszystkim 
naczelny krytyk wszystkiego i wszystkich 
III Rzeczpospolitej Polskiej.

Będąc masochistką związałam się z człowiekiem, który też ma pociąg do mędrkowania i przez to, znowu jestem na etapie wyszukiwania kompromisu... Hmm... możliwe ze przyjdzie mi więc nieco przebranżowić swoje wyspecjalizowane tematy.

Główna zasada bezpiecznego mędrkowania, polega na przestrzeganiu granic.
 Zatem, kiedy jestem, wśród bliskich oni respektują moje życiowe mądrości, a ja ich ( oczywiście respektowanie nie oznacza wyzbycie się ze wzajemnego podśmiechiwania z naszych wypowiedzi, ale ogólnie dbamy o to by docinki nie były zbyt gęste ).
 Kiedy jesteśmy jednak w otoczeniu naszych znajomych lub obcych, możemy wykazać się na wszystkich płaszczyznach mądrości, wykraczając poza nasze "specjalizacje". 
Tak, przyznaję- UWIELBIAM TO!
 Ktoś ma problem zdrowotny to od razu hop do Maronia!
 Ktoś nie wie jak zaplanować przyjęcie dla dzieciaków hop do Maronia! 
Innym razem Maroń może podzielić się ciekawostką z popkultury czy o wikingach (jakąś, bo teraz nie chce mi się nad przykładem myśleć :P) 
WSZYSCY MNIE CZCZĄ I JESTEM SZCZĘŚLIWA.

Czasami bywa tak, że można przekroczyć pewne granice wśród bliskich, ale ze znajomymi. Takie możliwości daje nam w dzisiejszych czasach technologia. (Czyli coś na czym zupełnie się poznać nie potrafię, ale zdarza mi się korzystać). 
Komputery i rozmowy przez kamerkę, telefony i rozmowy wszędzie gdzie jestem..! 
Tak rok temu kiedy złamałam nogę technologia umożliwiła mi przeżycie. 
Dwa miesiące przymuszonego kwitnięcia w domu. Miesiąc siedzenia w jednej pozycji. Tydzień oczekiwania na opium i innych przeciwbólowych środkach, po których majaczyłam i wymiotowałam jak kot - oczekiwania na operację złamania z przemieszczeniem- takie cuda w Polsce za darmo!!! 
(Polecam :P)
Nic dziwnego, że podczas tego bezproduktywnego siedzenia w domu, wykorzystywałam każdy możliwy momencik na wyżycie się i otrzymanie jakiegoś okrucha czci dla mnie.

A więc pamiętajcie: jak jest Wam źle i niedobrze i kokardy opadają, to znak abyście poszukali kogoś, kto obdaruję Was swoją czcią. 
Życie bez czczenia, to życie biedne i nieszczęśliwe, zatem czcijcie mnie proszę za tę jakże niezwykłą radę ^_^





1 komentarz :

DROGI PAMIĘTNICZKU czyli z życia Maronia © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka